17 września 1939 r., czyli dokładnie 80 lat temu. Przez cały okres PRL-u data ta była w zasadzie zapomniana lub, w najlepszym wypadku, niezbyt chętnie przywoływana. Trudno się temu dziwić – w końcu jak państwo satelickie wobec ZSRR (jakim w tym czasie z całą pewnością byliśmy) mogło napisać złe słowo o swoim największym sojuszniku, z którym było połączone „węzłami bratniej, dozgonnej przyjaźni”? Czasami padało tylko kilka kłamliwych zdań o tym, że wobec klęski armii polskiej i haniebnej ucieczki rządu polskiego do Rumunii w dniu 4 września 1939 r. ZSRR czuł się w obowiązku ochraniać ludność białoruską i ukraińską przed hitlerowcami. Z Polską zaś wcale nie walczył. Powyższe stwierdzenia nie mogą być dalsze od prawdy, zwłaszcza w świetle paktu Ribbentrop – Mołotow, o którym wspominałem w moim poprzednim wpisie.
Na szczęście w 1989 blok państw komunistycznych uległ rozkładowi (sam ZSRR przestał istnieć w 1991 r.) i od 30 lat można na ten temat pisać i mówić bez przeszkód, z czego zamierzam skwapliwie skorzystać.
Jak więc wyglądało w szczegółach to sowieckie „przyjście z pomocą”?
III Rzesza bardzo naciskała na ZSRR, by zgodnie z porozumieniami paktu Ribbentrop-Mołotow ten jak najszybciej wszedł do zaatakowanej 1 września Polski. Sowieci zwlekali tak długo, jak tylko się dało. Mając na uwadze m.in. względy propagandowe, nie chcieli być postrzegani jako jawni najeźdźcy i poplecznicy Hitlera. Wprost przeciwnie – zamierzali wkroczyć jako wyzwoliciele.
Ponaglające monity z Berlina do Moskwy w końcu doczekały się odpowiedzi. Dnia 17 września o godzinie 2 w nocy niemiecki ambasador w ZSRR Friedrich-Werner von der Schulenburg usłyszał z ust Stalina, że o godzinie 6 rano Armia Czerwona przekroczy granicę z Polską na całej długości. Słowo ciałem się stało i o wyznaczonej porze siły liczące w sumie około 620 tys. żołnierzy, prawie 5000 dział i moździerzy, ponad 4700 czołgów i 3300 samolotów najechały terytorium II RP. Nie bez znaczenia jest też fakt, że próby negocjacji (być może pozornych) z aliantami spełzły na niczym.
O stanowisku polskim w tej kwestii trudno pisać. Nasze stosunki z Rosją sowiecką przypominały bowiem dzisiejsze (A.D. 2019). Sowieci jednak cały czas starali się zachować pozory. Kilka godzin przed rozpoczęciem inwazji, bo 17 września o godzinie 3 w nocy Władimir Potiemkin (zastępca ministra spraw zagranicznych) przedłożył polskiemu ambasadorowi w ZSRR Wacławowi Grzybowskiemu notę informującą o upadku państwa polskiego, nieistnieniu najwyższych organów władzy i wiążącym się z tym przymusem obrony życia i własności mieszkańców Zachodniej Ukrainy i Białorusi. Grzybowski nie przyjął tej noty.
Taki jest oficjalny i propagandowy powód wejścia do Polski. Pomimo jawnego kłamstwa można powiedzieć, że Sowieci osiągnęli propagandowy sukces, gdyż do dziś data najazdu na Polskę jest na świecie w ogóle nieznana. Wiele osób kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego wydarzenia i niedowierza w to, by ZSRR mógł być wspólnikiem nazistowskich Niemiec i działać na zgubę naszego kraju.
Polacy (zwłaszcza naczelne dowództwo i rząd) byli całkowicie zaskoczeni radziecką agresją, gdyż nie spodziewali się, że Sowieci złamią zawarty w 1934 r. układ o nieagresji, który powinien obowiązywać do 1945 r. Sam naczelny wódz Edward Rydz-Śmigły nakazał polskim żołnierzom unikania z nimi walki. Oto słowa jego dyrektywy ogólnej z 17 września:
Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.
Prezydent Polski Ignacy Mościcki potępił działania sowieckie, ale nie zdecydował się na ogłoszenie stanu wojny pomiędzy oboma państwami. Tego samego dnia wieczorem prezydent i naczelny wódz przekroczyli granicę z Rumunią (co zostało zresztą odebrane bardzo negatywnie przez polską opinię publiczną).
Pomimo tego na ziemiach wschodnich dochodziło do zaciętych walk z Sowietami. Skromne siły polskie liczące około 30 tysięcy żołnierzy i składające się głównie ze słabo wyposażonych jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza, pomimo wielkiego oddania i heroizmu, nie były w stanie sprostać radzieckiej nawale. Ze względu na szczupłość własnych sił zdecydowano się na potyczki (a nie walne bitwy) i skoncentrowano się głównie na obronie miast.
Wielką rolę w obronie przed Armią Czerwoną odegrali: zastępca dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann, który stoczył zwycięski bój pod Szackiem oraz podążający ze wschodu dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszek Kleeberg. Zwyciężył on Sowietów m.in. w walkach pod Jabłonią i Milanowem. Walczył także z Niemcami. Zasłynął tym, że jako ostatni polski generał złożył broń, a dowodzona przez niego Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” nie przegrała żadnego starcia. Dnia 6 października 1939 r., po czterodniowych walkach z Wehrmachtem pod Kockiem, musiał poddać się Niemcom. Skapitulował jednak z powodu braków w zaopatrzeniu i amunicji, gdyż samo starcie pod Kockiem zostało wygrane przez Polaków.
Mieliśmy też (po raz kolejny) swoje Termopile. W rejonie wsi Tynne podporucznik Jan Bołbot przez 4 dni (począwszy od 17 września) wraz z około 50 żołnierzami przeciwstawiał się przeważającym siłom Armii Czerwonej. Zginął wraz z całą załogą w wysadzonym przez Sowietów bunkrze.
Walczyli nie tylko polscy żołnierze, ale też cywile z młodzieżą (m.in. z harcerzami) włącznie. Do legendy przeszła trzydniowa obrona Grodna, której symbolem stał się 13-letni Tadzio Jasiński. Został on schwytany przez Sowietów, przywiązany do pancerza czołgu i poległ jako żywa tarcza. Nie osłabiło to jednak naszego oporu i hartu ducha. Armia Czerwona poniosła duże straty: zniszczonych zostało kilkadziesiąt czołgów i zginęło kilkuset żołnierzy. W akcie zemsty Sowieci wzięli do niewoli i rozstrzelali grupę obrońców miasta.
Atakowany z dwóch stron (przez Niemców i Sowietów) Lwów dopiero 22 września postanowił poddać się tym drugim. Zrobił to głównie dlatego, że polscy oficerowie otrzymali gwarancję „osobistej swobody i nietykalności ich osobistej własności”, a także możliwość wyjazdu za granicę. Żadne z tych przyrzeczeń nie zostało dotrzymane. Większość oficerów broniących Lwowa trafiła do obozu w Starobielsku i została zamordowana w Charkowie. Tej strasznej hańby nie przykryły słowa przeprosin wypowiedziane w 1991 r. w Warszawie w siedzibie polskiego sejmu przez ówczesnego prezydenta Federacji Rosyjskiej Borysa Jelcyna.
Armia Czerwona od początku dokonywała na zajętych ziemiach mordów na polskich oficerach i inteligencji. Często pomagali jej w tym przedstawiciele mniejszości narodowych zamieszkujących tereny II Rzeczypospolitej. Była to więc jawna kolaboracja z najeźdźcą. Oto kilka przykładów sowieckich mordów:
– w szpitalu w Mielnikach wymordowali żołnierzy i oficerów KOP rannych pod Szackiem;
-w Mokranach grupa wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną oficerów Flotylli Pińskiej została przekazana lokalnej bojówce i rozstrzelana;
– pod Sopoćkiniami (na skraju puszczy Augustowskiej) zostaje zamordowany gen. Józef Olszyna-Wilczyński, dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno”.
Oto zeznania polskiego świadka opisującego wydarzenia w miejscowości Rohatyń w woj. stanisławowskim we wrześniu 1939 r. (zapożyczyłem je z obszernego raportu polskiego rządu na uchodźstwie w Londynie zatytułowanego Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów):
Wojsko sowieckie wkroczyło około godziny 16-tej i natychmiast przystąpiło do okrutnej rzezi i bestialskiego znęcania się nad ofiarami, co trwało przez cały dzień. Mordowano nie tylko policję i wojskowych, ale tak zwaną burżuazję, nie wyłączając kobiet i dzieci.
Armia Czerwona w ciągu dwóch tygodni zajęła Wileńszczyznę, Polesie, Podole i Wołyń aż po rzeki: San, Bug i Narew. Zajęcie przez Sowietów ponad połowy terytorium Polski było jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego i powinno stanowić podstawę do roszczeń tak państwa polskiego, jak i indywidualnych obywateli oraz instytucji z tytułu strat poniesionych w wyniku inwazji.
Dnia 22 września miała miejsce niesławna defilada niemiecko-sowiecka w Brześciu nad Bugiem przed gen. Heinzem Guderianem i kombrigiem Siemionem Kriwoszeinem, kończąca się przekazaniem Sowietom tego miasta wraz z twierdzą. Uwieńczeniem tej przyjaźni było zawarcie przez oba państwa w Moskwie dnia 28 września 1939 r. traktatu o przyjaźni i granicach, na mocy którego dokonały rozbioru ziem Polski i zgodnie obiecały walczyć z naszymi dążeniami do niepodległości.
***
W takich tragicznych okolicznościach swój żywot zakończyła II Rzeczpospolita.
W tamtych czasach nie istniało jednak na świecie żadne państwo, które byłoby w stanie skutecznie obronić się przed połączonym atakiem niemiecko-sowieckim. Choć II RP bezpowrotnie odeszła, to jednak gorzko przeliczyli się ci wszyscy, którzy chcieli bić naszemu krajowi podzwonne. W nocy z 26 na 27 września 1939 r. powstała w oblężonej Warszawie konspiracyjna Służba Zwycięstwu Polski, która z czasem została przekształcona w Związek Walki Zbrojnej i ostatecznie w Armię Krajową – największą podziemną armię w okupowanej Europie.
Czy jednak rzeczywiście II Rzeczpospolita musiała upaść? Możemy się nad tym chwilę zastanowić i „pogdybać”.
Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom 3 września 1939 r., ale w początkowej fazie wojny nie podjęły wobec Niemiec żadnych poważnych działań (trudno bowiem za takowe uznać akcję rozrzucania ulotek czy działania rozpoznawcze). Wbrew zawartym z Polską ustaleniom, dnia 12 września w Abbeville premierzy obu państw: Neville Chamberlain (Wielka Brytania) i Édouard Daladier (Francja) postanowili nie podejmować żadnych działań militarnych wobec III Rzeszy. Oczywiście nie poinformowali nas o tej decyzji.
Wszystko to w chwili, gdy cały czas ważyły się losy kampanii wrześniowej, a alianci posiadali na froncie zachodnim przewagę liczebną i strategiczną nad Wehrmachtem, którego większość jednostek walczyła w kampanii wrześniowej (sama Francja miała wtedy osiemdziesięciokrotną przewagę w ilości czołgów w porównaniu z Niemcami!). Gdyby tylko zdecydowała się zaatakować…
Niestety nic takiego nie nastąpiło, co kilka miesięcy później poskutkowało smutnymi konsekwencjami dla aliantów (upadek Francji w 1940 r.). Była to tzw. dziwna wojna.
Choć na pierwszy rzut oka wydaje się to nieprawdopodobne, to połączone siły brytyjsko-francuskie opracowały plan zbombardowania radzieckich pól naftowych w Baku. Była to tzw. operacja Pika. Państwa te dobrze wiedziały, że ZSRR współpracuje z III Rzeszą i dostarcza jej ropę naftową. Zniszczenie kaukaskiego przemysłu naftowego z dużym prawdopodobieństwem mogłoby sparaliżować działania militarne zarówno Niemiec, jak i Sowietów. Naloty miały być dokonane w okresie od 1941 do 1942 roku. Niestety dla Polski, w międzyczasie Niemcy zaatakowały Związek Radziecki, który teraz znalazł się w koalicji państw alianckich, więc jakiekolwiek bombardowanie terenów roponośnych straciło sens…
Brytyjczycy co prawda pod koniec II wojny światowej opracowali plan uderzenia na ZSRR – była to tzw. operacja Unthinkable (operacja Nie Do Pomyślenia). Nazwa okazała się prorocza, gdyż faktycznie w tamtym czasie było to zadanie niewykonalne. Mogłoby sprowadzić katastrofę na cały Zachód i spowodować, że najbardziej wysuniętą na zachód republiką ZSRR byłaby Portugalia i tym samym Rosja radziecka rozciągałaby się od Oceanu Spokojnego na wschodzie do Oceanu Atlantyckiego na zachodzie…
Na szczęście wszyscy wiemy, jak potoczyła się historia i dziś możemy cieszyć się własnym suwerennym państwem. I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy smutny i trochę przydługi (choć mam nadzieję, że również interesujący) wpis.
0 Komentarzy