Od dłuższego czasu planowałem „popełnić wpis” o egzystencji w hitlerowskich obozach zagłady z trochę innej i mniej znanej strony. Zapewne każdy z nas słyszał o grozie, beznadziei i wszechobecnej śmierci panujących w tego typu miejscach. Życie w obozach koncentracyjnych miało jednak pewne „rozrywki”. Jedną z nich były pojedynki bokserskie. Była to nie lada gratka nie tylko dla esesmanów, ale też zwyczajnych więźniów. Na pewno jednak nie dla pięściarzy. Głównie dlatego, że walczyli oni o swoje życie.
Fragment plakatu filmu Mistrz; źródło: materiały prasowe
Nie będę ukrywał, że do napisania tego tekstu skłonił mnie film „Mistrz” z Piotrem Głowackim w roli głównej. Dzieło to opowiada o obozowych losach utalentowanego polskiego boksera Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego. Zanim jednak przejdę do przedstawienia sylwetki tej, i nie tylko tej, persony, to wpierw postaram się naświetlić, dlaczego naziści tak uwielbiali boks.
Trzecia Rzesza chciała wychować „obywatela idealnego”. Miał on być silny, zdrowy (chorzy psychicznie i niepełnosprawni byli eliminowani), odpowiedniego pochodzenia (tzn. musiał przynależeć do „rasy aryjskiej”) oraz przydatny państwu. W przypadku kobiet ograniczało się to głównie do pełnego posłuszeństwa mężowi i rodzenia kolejnych dzieci. W odniesieniu do płci męskiej przydatność definiowana była jako zdolność do służby wojskowej i szeroko pojętych „działań na chwałę Tysiącletniej Rzeszy”.
Ważnym elementem tej układanki był sport. Miał on kształtować hart ducha i odwagę oraz wyrabiać właściwe postawy. Idealną dyscypliną (według nazistów) był boks. Sam Adolf Hitler miał stwierdzić, że „nie ma innego sportu, który w równej mierze rozwija ducha walki, wymaga błyskawicznej decyzji, daje ciału stalową elastyczność”. Pięściarstwo było więc wprowadzane do niemieckich szkół oraz stało się popularne w wojsku, milicji i innych służbach mundurowych. Władze boksu zarówno amatorskiego, jak i zawodowego, zostały podporządkowane nazistom. Zmienili oni nawet nazwę tej dyscypliny z „Boxen” na „Faustkampf” (dosłownie: „walka na pięści”). Jedna z ówczesnych publikacji zatytułowana „Walka na pięści jako podstawa kształtowania waleczności” głosiła wprost, że pięściarstwo nie może być zabawą czy rozrywką, ale służyć ma wytworzeniu w mężczyznach wojowniczej męskiej siły, a zadaniem państwa nie może być „wyhodowanie pacyfistycznych estetów i ludzi fizycznie zdegenerowanych”.
Hitler szczególnie upodobał sobie jednego boksera – Maxa Schmelinga. Co ciekawe, ten utalentowany pięściarz wagi ciężkiej był też szlachetnym i prawym człowiekiem, który w praktyce z nazizmem nie miał wiele wspólnego. Mimo nacisków nie zrezygnował z usług swego żydowskiego promotora w USA, a w kryształową noc (9-10 listopada 1938 r.) ukrył w swoim berlińskim mieszkaniu dwóch chłopców będących żydowskimi braćmi. Jeśli chodzi o dokonania sportowe, to do historii przeszły jego walki z mistrzem z USA – Joe Louisem. Po wojnie był przedstawicielem firmy Coca-Cola i żył na wysokiej stopie materialnej. Pomagał też finansowo swemu czarnoskóremu wielkiemu rywalowi, który nie potrafił odnaleźć się po zakończeniu kariery. Zmarł otoczony powszechnym szacunkiem w 2005 roku w wieku 99 lat.
Johann „Rukeli” Trollmann; źródło: domena publiczna
Casus Schmelinga był jednak wyjątkowy, o czym przekonał się bardzo boleśnie inny mistrz bokserski (walczący w kategorii półciężkiej) – Johann „Rukeli” Trollmann. Był on Romem, a więc miał „niewłaściwe” pochodzenie. Oprócz tego nazistów irytował jego styl walki, który uważali za „niemęski i tchórzliwy”. Trollmann był mistrzem uników, świetnie balansował ciałem i wyprowadzał zabójcze kontry. Nakazali mu więc walczyć zgodnie ze swymi wytycznymi (tzn. stać, atakować i przyjmować ciosy), co nie mogło skończyć się dobrze. Życie Trollmana przybrało dramatyczny obrót: jego kariera została przetrącona, został zmuszony do poddania się sterylizacji, a dla bezpieczeństwa rodziny rozwiódł się z żoną. Walczył w Wehrmachcie, ale nic to nie dało. Został uznany za gorszy rodzaj człowieka i trafił do obozu koncentracyjnego, w którym zmuszano go do walk bokserskich. Miał dawać się okładać esesmanom. Gdy jednak w końcu znokautował pewnego kapo, skończyło się to dla niego tragicznie – kilka dni później został przez tegoż znienacka zaatakowany od tyłu pałką i zatłuczony na śmierć.
Legendarny napis nad bramą wejściową KL Auschwitz; źródło: Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau
Tragiczne losy tego pięściarza dobrze pokazują to, co mogło spotkać nieszczęsnych bokserów w obozach koncentracyjnych. Naziści na nich wręcz polowali. Zależało im na oglądaniu walk, które stanowiły dla nich zarówno formę rozrywki, jak i hazardu. Typowe starcie trwało trzy rundy. Początkowo walczono w różnych pomieszczeniach, gdyż ringu nie było lub był improwizowany, ale z czasem się to zmieniło. Część pięściarzy sama zgłaszała się do pojedynków, w których nagrodą za zwycięstwo była dodatkowa porcja jedzenia. Jak na warunki obozowe, dodatkowa porcja chleba i masła była luksusem, ale w praktyce i tak nie wystarczała na pokrycie potrzeb kalorycznych organizmu oraz jego regenerację. Co prawda bokser mógł liczyć na przeniesienie go do lżejszej pracy (np. w obozowej kuchni), ale częstotliwość starć i tak niekorzystnie odbijała się na zdrowiu. Walczono średnio co tydzień lub dwa, zwykle w niedzielę. Przeciwnikami mogli być nie tylko zawodowi pięściarze, ale też zwykli więźniowie chcący zawalczyć o dodatkowe porcje żywieniowe, kryminaliści, kapo czy nawet esesmani. Ci ostatni mieli tę przewagę, że nie musieli pracować, mieli dużo czasu na treningi i byli dobrze odżywieni. Tu warto zdać sobie sprawę z jednej rzeczy – w praktyce nie było żadnych podziałów wagowych, więc wychudzony bokser-więzień, ważący czasami niewiele powyżej 40 kg, musiał stawiać czoła Niemcowi, który mógł nawet dwukrotnie przewyższać go wagowo. W sporcie to nie do pomyślenia. Ale przecież obozowy boks nie miał wiele wspólnego z uczciwą rywalizacją…
Waga ma niebagatelne znaczenie w boksie. Gdyby tak nie było, to nie stworzono by kategorii wagowych. Tych z moich czytelników, którzy są zainteresowani poszerzeniem horyzontów w tym temacie, zachęcam do obejrzenia walki Tomasza Adamka z Jarrellem Millerem. Amerykanin był o 41 kg cięższy i nie dał szans naszemu mistrzowi, wygrywając przez techniczny nokaut już w drugiej rundzie.
Stanley Ketchel i Jack Johnson; źródło: Getty Images
Innym przemawiającym do wyobraźni przykładem jest walka z 1909 roku pomiędzy Stanleyem Ketchelem (mistrzem wagi średniej) z Jackiem Johnsonem (czempionem wagi ciężkiej). Chociaż obaj byli obdarzeni nokautującym ciosem, to różnica w warunkach fizycznych na korzyść tego drugiego (16 cm wyższy i również 16 kg cięższy) dała o sobie znać w dramatyczny sposób w 12. rundzie, kiedy to w wyniku ciężkiego nokautu Ketchel stracił przytomność (i kilka zębów).
Jednak obozowy bokser, aby przeżyć, musiał być z konieczności mistrzem wszechwag…
Zgodnie z prawami fizyki i logiki, ci nieszczęśnicy powinni zostać szybko zmiażdżeni przez silniejszych, cięższych i wyższych przeciwników. Na szczęście nie zawsze tak było. Wola walki, chęć przeżycia i talent bokserski powodowały, że „obozowe chuchra” dokonywały cudów. Wśród takiej – stosunkowo wąskiej – grupy pięściarzy było też kilku Polaków, o których pragnę pokrótce wspomnieć. Oto i oni.
Tadeusz Pietrzykowski; źródło: domena publiczna
Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski (1917 – 1991)
Pochodził z rodziny inteligenckiej. Był bardzo dobrym uczniem, posiadał talent plastyczny. Ponadto uzdolniony motorycznie (ruchowo) interesował się różnego rodzaju dyscyplinami sportowymi, aż w końcu w wieku 16 lat zapisał się do sekcji bokserskiej. Tam na jego talencie poznał się sam Feliks Stamm – twórca tzw. polskiej szkoły boksu, słynny trener i wychowawca wielu mistrzów (m.in. Jerzego Kuleja, Zbigniewa Pietrzykowskiego, Zygmunta Chychły, Leszka Drogosza czy Józefa Grudnia). Przed wybuchem wojny zdołał wywalczyć tytuł wicemistrza Polski oraz mistrza Warszawy w wadze koguciej. W 1939 roku zdał maturę, po czym wziął udział w kampanii wrześniowej. Po upadku kraju związał się z konspiracją. Niestety został szybko aresztowany przez Niemców i trafił pierwszym transportem do KL Auschwitz. Otrzymał numer obozowy 77. Swoją inauguracyjną walkę (z około 60) stoczył w 1941 r. z kapo Walterem Düningiem – sadystą i przedwojennym mistrzem Niemiec w wadze średniej. Oczywiście Polak wygrał. Pietrzykowski walczył średnio co około 2 – 3 tygodnie. Przez Niemców nazywany był Weiss Nebel, czyli Białą Mgłą, gdyż był nie do trafienia dla przeciwników. Jedyną porażkę poniósł z wybitnym bokserem Leenem Sandersem – siedmiokrotnym mistrzem Holandii w wadze średniej. W rewanżu, który nastąpił 2 tygodnie później, górą był już jednak Polak. Pietrzykowski był jedynym i nieoficjalnym mistrzem wszechwag w KL Auschwitz. Za drutami zetknął się także z Maksymilianem Kolbe. Wspominał, że spotkanie z przyszłym świętym wywarło na nim duże wrażenie. „Teddy” był prawdziwą gwiazdą w obozie, a jego bokserskie pojedynki podnosiły morale przebywających tam Polaków. Nie umknęło to uwadze esesmanów, którzy w 1943 roku postanowili przenieść go do obozu w Neuengamme (tam również toczył walki bokserskie). Wyzwolenie zastało go w obozie Bergen-Belsen. Niestety nadwątlone zdrowie nie pozwoliło mu po zakończeniu wojny na kontynuowanie kariery sportowej. Został nauczycielem wychowania fizycznego.
Pietrzykowski jest postacią, która została dość dobrze wykorzystana przez kulturę i popkulturę. Wspomnienie o nim pojawia się w opowiadaniu Tadeusza Borowskiego „U nas w Auschwitzu”. Był też pierwowzorem bohatera noweli Józefa Hena „Bokser i śmierć”. Taki sam tytuł nosi czechosłowacki film oparty na książce Hena, z tym że Pietrzykowski nazywa się tam Ján Komínek. Zwieńczeniem bytności tej postaci w popkulturze jest wspomniany już na początku tego wpisu film „Mistrz” oraz książka biograficzna o tym samym tytule napisana przez panią Eleonorę Szafran – córkę „Teddy’ego”.
Antoni Czortek; źródło: NAC
Antoni Czortek (1915 – 2004)
Nosił pseudonim „Kajtek” ze względu na swe skromne warunki fizyczne. Walczył w kategorii muszej. Reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich w Berlinie. Karierę bokserską rozpoczął w wieku 16 lat w Grudziądzu, ale niedługo potem przeniósł się do Warszawy. Jego efektowny styl walki przyciągał na trybuny wielu kibiców. Był postacią szalenie popularną i rozpoznawalną zarówno w Warszawie, jak i w innych regionach kraju. Jego talent podziwiał sam Feliks Stamm. W 1939 roku został wicemistrzem Europy w wadze piórkowej. Do czasu wybuchu wojny zdołał trzykrotnie zdobyć mistrzostwo Polski. Co ciekawe, w 1938 roku udało mu się poznać Adolfa Hitlera. Czortek brał udział w kampanii wrześniowej. W czasie okupacji zajmował się nielegalnym handlem papierosami. Postrzelony w nogę przez gestapo w trakcie ucieczki kulał już do końca życia. W końcu wpadł w ręce okupanta. Został przewieziony najpierw na Pawiak, a potem do Birkenau. Ledwo przeżył podróż, gdyż w metalowych wagonach bez wentylacji temperatura dochodziła do 50 stopni Celsjusza. Ponieważ „Kajtek” był postacią powszechnie rozpoznawalną, nie mógł wymigać się od udziału w walkach. Jego najbardziej znaną potyczką była ta z sadystycznym kapo Walterem Düningiem – tym samym, z którym 2 lata wcześniej uporał się „Teddy”. Pierwsza runda nie przebiegła po myśli Czortka, który omal nie został znokautowany. Na szczęście sytuacja odmieniła się w dwóch następnych odsłonach – Niemiec nie mógł trafić Polaka, wyprowadzał ciosy w powietrze i wpadał na liny ku uciesze więźniów. Pod koniec spotkania kapo omal nie został znokautowany – uratował go tylko gong. W nagrodę za ten pojedynek Czortek został przeniesiony z Birkenau do Auschwitz, co znacznie podniosło jego szanse na przeżycie. W obozie stoczył co najmniej kilkanaście walk, z których jedną z bardziej znanych była ta ze Szlomo Arochem (Salamo Arouchem) – Żydem będącym mistrzem Bałkanów. Choć Czortek wygrał tę potyczkę, to po wojnie Aroch przywłaszczył sobie dokonania naszego boksera i sprzedał „swoją” biografię do Hollywood, które nakręciło film „Triumf ducha” z Willemem Dafoe w roli głównej. Na krótko przed końcem wojny „Kajtek” został przeniesiony do obozu Mathausen, w którym doczekał wyzwolenia. Po powrocie do kraju osiedlił się w Radomiu. W 1949 roku zdobył ostatnie w swojej karierze mistrzostwo Polski. Później szkolił młodych. Spod jego ręki wyszedł Kazimierz Paździor – mistrz Polski, Europy i olimpijski złoty medalista z Rzymu. W późniejszych latach Czortek podjął pracę taksówkarza – to właśnie do jego taksówki ustawiały się największe kolejki. Doczekał się też swojej ulicy w Grudziądzu. Zagrał siebie w filmie „Klincz” z 1979 roku. W serialu „Dom” jeden z bohaterów mówi: „Cortek przeżył. Jest w Radomiu!”.
Nasz bohater kontynuował treningi bokserskie nawet na emeryturze. W swojej zawodniczej karierze stoczył 328 walk, z których wygrał 269, 43 zremisował i przegrał tylko 16. W obozach prawdopodobnie wygrał wszystkie. Piszę „prawdopodobnie”, gdyż będąc w Mathausen miał rzekomo przegrać z potężnym kapo o nazwisku Palzer. Jeśli nawet tak było, to został on skutecznie pomszczony przez naszego kolejnego pięściarza.
Edward Rinke; źródło: archiwum prywatne
Edward Rinke (1917 – 1999)
Jest stosunkowo najmniej znany z polskich obozowych bokserów, choć uważam, że kompletnie niesłusznie. To właśnie on zasłynął z pokonania Palzera. Rinke przez całe życie związany był z Bydgoszczą. Należał do czołówki krajowej wagi koguciej. W czasie kampanii wrześniowej działał w obronie cywilnej swojego miasta. Został zadenuncjowany Niemcom przez sąsiadkę i po pewnych perypetiach trafił do obozu w Mathausen. Tam szybko dowiedziano się o jego bokserskich umiejętnościach i zorganizowano walkę z Palzerem, który nominalnie walczył w wadze średniej. Był nie tylko cięższy, ale też sporo wyższy od Polaka. Nie muszę chyba dodawać, że jak każdy kapo słynął z brutalności względem więźniów. Rodacy pomagali Rinkemu w przygotowaniach do walki jak tylko mogli – niektórzy nawet odejmowali sobie jedzenie od ust i dawali jemu, co było niesamowitym poświęceniem, zważywszy na to, że porcje w obozie były poniżej wszelkiego dopuszczalnego minimum.
Pierwszy pojedynek oglądało podobno 35 tysięcy widzów. Zakończył się on remisem i wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na rewanż. Po upływie 2 tygodni doszło do powtórnego starcia, z którego zwycięsko wyszedł nasz zawodnik. Wściekły Palzer zażądał trzeciej potyczki na własnych zasadach, tzn. miało być sześć dwuminutowych rund. Liczył na wycieńczenie naszego zawodnika. Do walki oczywiście doszło. Po upływie wszystkich rund sędzia orzekł punktowe zwycięstwo Niemca, co wprawiło w osłupienie nawet jego rodaków. Zaprotestował sam komendant obozu, wobec czego wynik został zmieniony na właściwy i jedynie słuszny, czyli zwycięstwo naszego zawodnika. Kapo został pokonany przez Rinkego jeszcze dwukrotnie. Po wojnie nasz pięściarz powrócił do swojego rodzinnego miasta i kontynuował karierę bokserską, a potem trenerską. W Bydgoszczy nadal o nim pamiętają. Od 2000 roku odbywa się tam coroczny międzynarodowy turniej bokserski jego imienia.
Rękawice bokserskie; źródło: Shutterstock
***
Podsumowując, muszę przyznać się do swojego zdziwienia pewnym paradoksem, z którego nie zdawałem sobie dotychczas (aż tak wyraźnie) sprawy. Obozowe pojedynki są traktowane jako ciekawostka, coś raczej błahego , nie wspomina się o nich na lekcjach historii. Jednak warto wiedzieć, że w tamtych czasach te „błahostki” mały ogromne znaczenie dla osadzonych. Pobudzały nastroje patriotyczne i krzepiły ducha. Wnosiły trochę nadziei w koszmarne życie obozowe, w którym żaden więzień nie mógł być pewny dnia ani godziny. Tego typu pojedynki były traktowane niejednokrotnie jako forma rewanżu na okupancie, który co prawda mógł bezkarnie pobić w pracy każdego nieszczęśnika, ale jego przedstawiciel dostawał w ringu srogie baty od reprezentanta rzekomych „podludzi”. Często zwycięski pojedynek Polaka kończył sie spontanicznym odśpiewaniem Mazurka Dąbrowskiego. Pietrzykowski, Czortek czy Rinke stawali się w oczach rodaków niemalże bohaterami narodowymi. Tych „obozowych celebrytów” doceniały też władze obozowe, które pozwalały im wieść stosunkowo lekki żywot (jak na warunki panujące w takich miejscach).
Uczciwość nakazuje mi wspomnieć o tym, że nie tylko Polacy mieli taki status. Byli też bokserzy innych narodowości, którzy cieszyli sie poważaniem i zasłużoną sławą, np. Harry Haft, Victor „Young” Perez czy Jacques „Jacko” Razon. Ale to już temat na zupełnie inną historię…
Ludzie ci byli zmuszani w tamtych nieludzkich czasach do walki, która nie miała wiele wspólnego ze sportem, a wiele więcej ze starciem dwóch dzikich zwierząt prowadzonym w ekstremalnych warunkach.
Była to chora idea, jedna z wielu w systemach totalitarnych. Rozsądek nakazuje nam jednak zachować czujność nawet w dzisiejszych, dostatnich, bezpiecznych i normalnych (?) czasach. Powinniśmy mieć świadomość, że „chore idee” nie przepadły na wieczność. One ciągle gnieżdżą się w niektórych głowach domorosłych „inżynierów społecznych”. Dlatego nie możemy pozwolić, aby czasy podobne do tych opisanych w moim tekście, kiedykolwiek powróciły.
Pomnik Feliksa Stamma w Warszawie; źródło: Adrian Grycuk/Boston9/CC BY-SA 3.0-pl/Wikimedia Commons
0 Komentarzy