Fragment dyptyku Artura Grottgera Rok 1863 – Pożegnanie i Powitanie; źródło: Wikimedia Commons
Powstanie styczniowe wybuchło 22 stycznia 1863 roku i trwało do jesieni roku następnego. Chociaż z militarnego punktu widzenia nie miało ono absolutnie żadnych szans powodzenia, to stanowiło ważny okres w dziejach naszego uciśnionego narodu.
Najlepiej świadczą o tym słowa Józefa Piłsudskiego:
Rok 1863 dał wielkość nieznaną, co do której i teraz świat wątpi, gdy mówi o nas, wielkość, zaprzeczającą wszystkiemu temu, co my o sobie mówimy, wielkość cudu pracy, ogromu siły zbiorowej, siły zbiorowej wysiłków woli, siły moralnej – nie treuga Dei szui zbiorowej, nie treuga Dei tchórzów, lecz treuga Dei ludzi, którzy w wielkiej godzinie, gdy palec Boży ziemi dotknął, rosną w olbrzymy olbrzymiej pracy moralnej. (…) I gdy raz jeszcze rzucam pytanie: wielkości, gdzie twoje imię? – znajduję odpowiedź: wielkość naszego narodu w wielkiej epoce 1863 r. istniała, a polegała ona na jedynym może w dziejach naszych rządzie, który, nieznany z imienia, był tak szanowany i tak słuchany, że zazdrość wzbudzać może we wszystkich krajach i u wszystkich narodów.
Powstanie pokazało niezłomność i wolę walki narodu polskiego, ale też stanowi kres postawy romantycznej i rozpoczyna na ziemiach polskich panowanie pozytywizmu wraz z jego pracą organiczną.
To piękna i tragiczna zarazem karta w naszej historii. Dyktator powstania Romuald Traugutt, Stefan Bobrowski, Józef Hauke-Bosak, Marian Langiewicz, Dionizy Czachowski, Zygmunt Sierakowski, Zygmunt Padlewski, Stanisław Brzóska, Francesco Nullo – bohater dwóch narodów (włoskiego i polskiego), François de Rochebrune (francuski wojskowy i twórca tzw. żuawów śmierci) – nazwiska wielkich bohaterów i męczenników można wymieniać bez końca…
Wspomnę tylko, że Traugutt był przetrzymywany w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej i został powieszony w okolicy Cytadeli Warszawskiej dnia 5 sierpnia 1864 roku. Doświadczył on wielu osobistych tragedii (śmierć pierwszej żony i dwójki ich dzieci) i przeżył załamanie nerwowe. Jego drugą żoną została Antonina Kościuszkówna, będąca wnuczką brata Tadeusza Kościuszki.
Gubernia lubelska; źródło: domena publiczna
Wspomniani wyżej bohaterowie mają zapewnione stałe miejsce w pamięci zbiorowej Narodu. Niestety inaczej ma się rzecz z panteonem lokalnych herosów tego zrywu. Bardzo często nie są to osoby powszechnie znane. Swoim wpisem zamierzam to zmienić. Co prawda nie jestem w stanie nawet streścić wszystkich ważniejszych osobistości działających i walczących w danych rejonach kraju (wtedy musiałoby z tego wyjść wielotomowe wydawnictwo), ale za to skoncentruję się na stronach mi najbliższych, tzn. na ziemiach dawnej guberni lubelskiej – dziś (głównie) województwa lubelskiego. Sam pochodzę z okolic Zakrzówka.
Zanim jednak do tego dojdę, rzetelność i kronikarski obowiązek nakazują mi przedstawienie pokrótce przyczyn, które doprowadziły do wybuchu powstania.
Jednym z efektów stłumienia zrywu listopadowego 1831 roku była utrata przez Królestwo Polskie wszelkich nadanych mu przez cara Aleksandra I praw i przywilejów. Zlikwidowano odrębność państwową od Rosji, armię, sejm, rząd i konstytucję. W zamian nowy car Mikołaj I przystąpił do wymierzania kary i wprowadzania własnych porządków. Działalność rozpoczęły sądy wojenne, które skazywały uczestników powstania na zesłanie i inne kary oraz konfiskowały ich majątki. Nastąpiła tzw. wielka emigracja, tzn. wyjazd najświatlejszej i najwybitniejszej części narodu polskiego za granicę, głównie do Francji. Wypadki te nie mogły jednak stłumić polskich dążeń do niepodległości. Narodziły się wtedy dwa stronnictwa: białych i czerwonych. Ci pierwsi byli skoncentrowani na pracy u podstaw, rozwijaniu gospodarki, powolnym i stopniowym odzyskiwaniu utraconych praw, unikali zaś walki zbrojnej. Ich legalną reprezentacją było Towarzystwo Rolnicze, a głównym ideologiem Andrzej Zamoyski. Na przeciwnym biegunie sytuowało się stronnictwo czerwonych. W maju 1862 r. powołali tajny Centralny Komitet Narodowy, w którym przywództwo sprawował Jarosław Dąbrowski. Ich masową bazę stanowiła młodzież robotnicza i czeladź. Chcieli wywołać powstanie, byli nastawieni rewolucyjnie, bazowali na młodych ludziach i koncentrowali się na organizowaniu wielkich demonstracji patriotycznych. Stało się to szczególnie widoczne na przełomie lat 50. i 60. XIX stulecia, kiedy to nastąpiło nasilenie wielkich manifestacji patriotycznych (np. podczas pogrzebu generałowej Katarzyny Sowińskiej). Tego typu działalność nie spodobała się władzom carskim, które w pewnym momencie zareagowały bardzo brutalnie. W 1861 roku podczas manifestacji zwołanej w 30. rocznicę bitwy grochowskiej wojsko rosyjskie oddało strzały w kierunku uczestników. Zginęło 5 osób. Ich pogrzeb zamienił się w potężną manifestację patriotyczną. Dolało to tylko oliwy do ognia – w Królestwie Polskim został wkrótce (październik 1861) wprowadzony stan wojenny oraz rozpoczęły się aresztowania. Ustały demonstracje uliczne, ale za to w kościołach zaczęto śpiewać patriotyczne pieśni i hymny. Rozpoczęło się spiskowanie przeciwko caratowi różnych warstw społecznych: rzemieślników, młodzieży, ziemian, części duchowieństwa i inteligencji, a nawet chłopów związanych z dworami. Oczywiście było to na rękę stronnictwu czerwonych, które dążyło do zbrojnej konfrontacji i chciało pokazać okupantowi siłę narodu polskiego.
Papież Pius IX; źródło: domena publiczna
Sytuację obserwowało też Państwo Kościelne. Wydarzenia roku 1861 w Warszawie miały charakter rewolucyjny, co nie mogło zyskać aprobaty papieża. Pius IX, choć darzył Polskę sympatią, ze smutkiem stwierdził w 1861 r., że „Polacy szukają przede wszystkim Polski, a nie królestwa Bożego, i dlatego tej Polski nie mają”. Potępił on wszelkie działania spiskowe i zamiast tego zalecał umacnianie się w wierze. Z drugiej jednak strony nie zgodził się żądania ambasadora rosyjskiego, który chciał, aby oficjalnie zakazał on Polakom śpiewania w kościołach patriotycznych pieśni. Stanowczo bronił kościoła na ziemiach polskich i rosyjskich. Jak się okazało, tak postawa miała swoją cenę, którą musiało zapłacić papiestwo. Było nią jednostronne wypowiedzenie 4 grudnia 1866 roku konkordatu, który został po wielkich trudach zawarty niecałe 20 lat wcześniej (3 sierpnia 1847 roku).
W celu rozprawienia się z ruchem niepodległościowym carat (a właściwie przedstawiciel cara, będący naczelnikiem rządu cywilnego Królestwa Polskiego – hrabia Aleksander Wielopolski – postać niejednoznaczna w ocenie) zdecydował się na rozpoczęcie branki do wojska carskiego 200 tysięcy rekrutów (a trzeba pamiętać, że służba trwała wtedy 25 lat) składających się z wszelkich „elementów rewolucyjnych i nieprawomyślnych”. Jej początek został wyznaczony na 25 stycznia. Aby do tego nie dopuścić, stronnictwo czerwonych (Komitet Narodowy) rozpoczęło powstanie w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku. Sygnałem było ogłoszenie Manifestu do Narodu Polskiego, który wraz z Dekretami o uwłaszczeniu i nadaniu ziemi bezrolnym chłopom. Powstanie rozpoczęło się atakiem nocnym na carskie garnizony. Było ono z góry skazane na niepowodzenie. Brakowało broni, uczestniczyli w nim przede wszystkim ludzie młodzi, których entuzjazm przesłonił chłodną kalkulację. Znamiennym faktem jest to, że gdy powstanie już wybuchło, to przyłączyło się do niego także stronnictwo białych. Doskonale zdawali sobie oni sprawę z nieuchronności klęski, ale poczucie obowiązku wobec Ojczyzny nie pozwalało im pozostawać biernymi. Powszechnie liczono na pomoc z zagranicy – w końcu Anglia i Francja kilka lat wcześniej skutecznie wspomogły Turcję w walce z Rosją (wojna krymska). Napoleon III pomógł Włochom zrzucić jarzmo austriackie i odzyskać niepodległość oraz doprowadzić do scalenia kraju (1859 – 1861). Uczciwie trzeba więc powiedzieć, że powstańcy w takiej sytuacji mogli być przekonani, że i dla nich nadejdzie pomoc mocarstw. Nadzieje te okazały się płonne. Po raz kolejny zostaliśmy zostawieni samym sobie. Ponieważ nie posiadaliśmy własnej armii, to walki z Rosjanami miały przede wszystkim charakter partyzancki. Przewaga wojsk carskich była wprost miażdżąca. W szczytowym okresie około 30 tysięcy źle uzbrojonych partyzantów stawiało czoła prawie 200 tysięcznej armii rosyjskiej.
Po tym niezbyt długim, ale koniecznym wstępie, przyszedł czas na to, by bliżej przyjrzeć się powstańczym działaniom na terenie guberni lubelskiej.
Ogółem w lipcu 1863 r. siły powstańcze na Lubelszczyźnie liczyły ponad 3500 ludzi, w tym 1500 strzelców, 1700 kosynierów i kilkuset kawalerzystów.
Józef Chełmoński, Epizod z powstania 1863 roku, czyli druga bitwa pod Chruśliną; źródło: domena publiczna
W pierwszych dniach powstania władze rosyjskie na terenie guberni były zdezorientowane i bez dostępu do informacji, do czego przyczyniła się w znacznym stopniu utrata łączności pomiędzy Lublinem, a Kraśnikiem. Było to oczywiście dziełem powstańców, którzy mogli bez przeszkód przechwytywać pocztę i uniemożliwiać przesyłanie rozkazów oraz poleceń pomiędzy gubernatorem a naczelnikiem powiatu zamojskiego. Ten ostatni musiał zbierać informacje o ruchach wojsk powstańczych od wójtów gmin i wtedy przekazywać je rosyjskiemu gubernatorowi
Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować fragment z artykułu pani Agnieszki Tuderek pod tytułem „To już 150 lat…Urzędów i okolice w powstaniu styczniowym…”, który znajduje się w czasopiśmie Głos Ziemi Urzędowskiej:
W kwietniu powstańcy byli też widywani w Świeciechowie, podczas pojenia koni, i na trakcie między Annopolem i Józefowem. Do Kraśnika przybyli 26 kwietnia, dobrze uzbrojeni i w dużej grupie. Zabrali zawartość kasy miejskiej. Następnie nad ranem oddział kilkudziesięciu partyzantów konnych i pieszych dotarł do Urzędowa. Tutaj dołączyło do nich około 50 młodych ludzi i udali się w kierunku lasów. Po południu przez Urzędów przechodził w „szyku wojennym” liczniejszy oddział powstańców pieszych i konnych, uzbrojonych w karabiny z bagnetami, strzelby, pałasze, kosy. Powstańcy przechodzili też przez Popkowice, zmierzając w kierunku lasów dzierzkowickich i zachęcając młodych i starszych włościan by do nich dołączyli.
Artur Grottger, Bitwa, grafika z cyklu Polonia 1863; źródło: domena publiczna
Na początku maja 1863 r. Rosjanie przeszli do kontrofensywy. Chciano zlikwidować wszelkie niepokoje poprzez utworzenie administracyjnej struktury wojenno-policyjnej. W praktyce oznaczało to stworzenie, obok istniejących już stanowisk powiatowych naczelników wojennych, podległych im naczelników wojennych okręgów, na które miały dzielić się poszczególne powiaty. Zastosowane środki nie złamały jednak woli walki powstańców.
Także moje okolice rodzinne doświadczyły trudów walk.
23 stycznia 1864 r. w Zakrzówku doszło do potyczki między powstańczą jazdą Alfreda Rylskiego a siłami carskimi, które składały się z 4 rot piechoty i 100 Kozaków. Po zaciętej walce Moskale musieli zarządzić odwrót. Niestety udało im się spalić przy okazji Zakrzówek. Była to zresztą typowa taktyka wojsk carskich. Z tego też powodu powstańcy unikali walk w terenach zabudowanych – chcieli chronić ludzi i ich dobytek.
Jednakże z moim regionem związana jest też postać Michała Heydenreicha „Kruka” generała powstańczego i bardzo zdolnego dowódcy, będącego wcześniej podpułkownikiem w armii carskiej. Zasłynął on przede wszystkim ze zwycięstwa w II bitwie pod Chruśliną (4 sierpnia 1863 r.). Ponownie oddaję głos pani Tuderek:
Michał Heydenreich „Kruk”, carte de visite nieznanego autora; źródło: domena publiczna
Pomimo wprowadzonych środków zapobiegawczych, w okolicach Urzędowa skoncentrowały się znaczne siły powstańców. Były to m.in. połączone oddziały Michała Heydenreicha „Kruka”, Karola Krysińskiego, Kajetana Cieszkowskiego „Ćwieka”, Wierzbickiego (Hermana Wagnera), Grzymały, Lutyńskiego i Jarockiego. Rosjanie, widząc koncentrację znacznych sił w tej części Lubelszczyzny, wysłali nad ranem 3 sierpnia w kierunku Urzędowa silną kolumnę wojska pod dowództwem płk. Gieorgija Miednikowa, składającą się z 6 kompanii piechoty, 1 sotni kozaków i 2 dział (około 1600 żołnierzy). 4 sierpnia 1863 r. doszło pod Chruśliną do jednej z większych porażek oddziałów rosyjskich w powstaniu styczniowym. Brały w niej udział oddziały Krysińskiego, Wierzbickiego, Lutyńskiego, Jarockiego i Grzymały. Główne dowództwo objął gen. Michał Heydenreich „Kruk”. Miał pod swoją komendą około 1600 żołnierzy, z tego 800 strzelców, 600 kosynierów i 200 jeźdźców. go. Jak podaje Eligiusz Kozłowski, straty polskie w bitwie pod Chruśliną wyniosły 30–40 zabitych i rannych, natomiast straty Rosjan – 20 żołnierzy rannych, w tym 14 oficerów. 8 sierpnia „Kruk” stoczył nową bitwę pod Żyrzynem. Mimo małego zapasu amunicji, akcja zakończyła się zwycięstwem. Straty przeciwnika wyniosły około 200 zabitych oraz ponad 150 jeńców. Zdobyto 2 działa i około 200 tys. rubli. Ostatnia bitwa „Kruka” pod Fajsławicami w dniu 24 sierpnia 1863 r. stała się najbardziej krwawą i niepomyślną bitwą powstańczą na terenie województwa lubelskiego. Oddziały Krysińskiego, Wagnera, Rudzkiego, pod naczelną komendą gen. „Kruka”, długimi i męczącymi marszami szły na koncentrację między Wieprzem a Fajsławicami. Znużeni i głodni, niezdatni byli do walki. Tymczasem niespodziewanie z trzech stron podeszły duże siły carskich wojsk z artylerią, ostrzeliwując dotkliwie powstańcze zgrupowania przy małej ilości lasów i zadrzewienia. Mjr Wagner dostał się do niewoli. Setki powstańców zginęło. Generał „Kruk” na czele konnicy z trudem przebił się przez pierścień nieprzyjacielski. Oddziały powstańcze uległy rozproszeniu. Około 400 z nich dostało się do niewoli.
Ta z pewnością wybitna i bohaterska postać zasługująca na godne upamiętnienie.
Intensywność walk powstańczych wyraźnie osłabła w 1864 roku, co było w dużej mierze skutkiem wprowadzenia wspomnianych już okręgów policyjno-wojskowych.
Jako ciekawostkę warto dodać, że na terenie Lubelszczyzny w powstaniu uczestniczyli też chłopi, co nie było regułą. Odegrali oni zwłaszcza istotną rolę w ostatnich miesiącach zrywu. Do ich udziału przyczyniły się w dużej mierze powstańcze dekrety uwłaszczeniowe. Ofiarna postawa chłopstwa nie mogła jednak odmienić losów powstania, którego wynik był przesądzony praktycznie od chwili wybuchu.
Królestwo Polskie straciło swoją odrębność i stało się teraz Krajem Przywiślańskim. Po stłumieniu powstania ludność przywdziała żałobę. Kobiety nosiły czarne suknie. Było to surowo tępione przez władze rosyjskie (kary urzędowe), do pewnego momentu (tzw. konwencja Alvenslebena) tolerowane w Prusach oraz w pełni dozwolone na terenie Galicji.
Aleksander Sochaczewski, Pożegnanie Europy; źródło: domena publiczna
Rozpoczęły się także masowe wywózki na Sybir. Szacuje się, że mogło zostać zesłanych od 20 do nawet 40 tysięcy Polaków. Duża część z nich już nigdy nie powróciła do kraju z katorgi. Bardzo ucierpiała także szlachta Litewska. Spośród 40 tysięcy przedstawicieli tego stanu 10 tysięcy trafiło na Sybir, zaś ich majątek uległ konfiskacie.
Ze względu na powstańcze dekrety uwłaszczeniowe dla chłopstwa car musiał zrobić to samo, aby zyskać ich lojalność i odciągnąć od kwestii narodowowyzwoleńczych. Tym samym chłopi nie musieli już odrabiać pańszczyzny, która (początkowo w niewielkim wymiarze) została im narzucona w 1520 roku przez króla Zygmunta Starego w tzw. przywileju toruńskim.
Po stłumieniu zrywu Polaków carat powrócił do projektu pozbawienia większości miasteczek rolniczych ustroju miejskiego. Po raz ostatni zacytujmy artykuł pani Tuderek:
Postanowieniami Komitetu Urządzającego z lat 1869–1870 zdegradowano do rzędu tzw. osad aż 338 miast Królestwa (75% ogólnej liczby). W guberni lubelskiej zdegradowano 47 miast, w tym Urzędów. Rosjanie decyzję powyższą tłumaczyli tym, że „z powodu nieznacznej liczby mieszkańców, małego rozwoju przemysłu i niedostateczności dochodów, w rzeczywistości nie mają znaczenia miast”.
Kościelne majątki były konfiskowane i przechodziły na własność państwa. Taki los spotkał poklasztorne tereny w Sulowie, które otrzymał generał Teodor Trepow. Ściągnięcie do tłumienia właśnie jego – generała, policmajstra warszawskiego i później oberpolicmajstra Królestwa Polskiego – pokazuje siłę powstańców na Lubelszczyźnie. Część duchownych, zwłaszcza ta aktywnie zaangażowana w działania powstańcze, udała się na przymusową emigrację
Rozpoczęła się też nasilona rusyfikacja administracji i szkolnictwa – nie można już było używać tam języka polskiego. W szkolnictwie zapanowała tzw. „noc apuchtinowska”, która została szczegółowo opisana przez Stefana Żeromskiego w jego powieści „Syzyfowe prace”.
Niewątpliwym plusem powstania styczniowego jest za to wewnętrzne wzmocnienie Polaków. Wykrystalizowało się coś, co moglibyśmy szumnie nazwać „duchem jedności narodu, który nigdy nie ginie”. Pozwolił on przetrwać najcięższe okresy rusyfikacji oraz germanizacji. Popularne stało się także w społeczeństwie podejście pozytywistyczne, które koncentrowało się na pracy i poprawianiu bytu narodowego, a dystansowało się od powstań zbrojnych. Choć, chcąc być całkowicie uczciwym, należy też powiedzieć o tym, że u pewnej części Polaków nasiliły się postawy koniunkturalne, służalcze wobec zaborcy.
Zerwanie konkordatu spowodowało odwrócenie się duchowieństwa od postaw lojalistycznych względem zaborcy. Konkordat narzucał język rosyjski, a teraz już to obostrzenie nie było specjalnie przestrzegane. Tym samym otworzyło to drogę do działalności patriotycznej wielu księży, np. dla działającego na tych terenach Władysława Frankowskiego. Co prawda nie mógł on wziąć udziału w powstaniu, gdyż był na to zbyt młody (urodził się w 1855 roku), mimo to jednak zasłużył się sprawie narodowej. W 1872 roku wstępuje do seminarium duchownego w Lublinie. Za kazania patriotyczne pod naciskiem władz rosyjskich opuszcza swoją pierwszą placówkę w Modliborzycach i w roku 1878 obejmuje stanowisko wikarego w Krzczonowie. Po 3 latach przenosi się do Hrubieszowa i angażuje się w pomoc unitom. Rosyjski zaborca nakazuje mu opuścić te tereny i udać się do Końskowoli. Jest tam pilnowany przez policję carską i ostatecznie zostaje oskarżony o nieprzychylność wobec prawosławia. Efektem jest skazanie go na rok pobytu w klasztorze w Wysokim Kole. Po odbyciu kary zostaje proboszczem parafii w Zakrzówku, a od roku 1904 do 1929 jest proboszczem w Piotrawinie nad Wisłą. Umiera w 1930 roku, a jego pogrzeb staje się wielką manifestacją religijno-patriotyczną. Pomnik nagrobny księdza Frankowskiego znajduje się na cmentarzu w Zakrzówku. Niestety obecnie jest on w opłakanym stanie. Zbiórkę przeznaczoną na jego renowację prowadzi Fundacja Semper Adiuvent http://www.semperadiuvent.pl/.
Wszystkich, którym droga jest idea ocalenia od zapomnienia pomników lokalnych bohaterów, będących współtwórcami historii swoich małych (lokalnych) ojczyzn, zachęcam do wsparcia tego przedsięwzięcia.
Pomnik nagrobny księdza Władysława Frankowskiego na cmentarzu w Zakrzówku; źródło: zbiory własne
1 Komentarz
andrzej · 22 stycznia 2021 o 22:44
Piekne opracowanie losow powstanczych naszej lokalnej ziemi.Osobiście uważam, że jako naród nisko bardzo ceniliśmy swoją krew i zbyt bezmyślnie ją przelewaliśmy.Ten kompletny uwiąd pierwiastka ,real politik” jaki cechuje inne narody miał zgubny wpływ na zachowanie naszego potencjału szeroko pojmowanego.Ginęliśmu setkami tysiącami w bezmyślnych walkach pozbawionych jakichkolwiek szans na zwycięstwa, by w końcu ,, przyzwyczaić” się do takiej naszej narodowej,,normy”.Czas spojrzec na to z innej perspektywy , a rolą elit narodów nie jest bezmyślne wykrwawienie tak zwanej ,,tkanki” biologicznej narodu, tylko poprowadzenie jej do przetrwania i zwycięstwa.Zwycięstwa, które często spadaja w koncu ,,z nieba”, kiedy nikt ich do końca sie nie spodziewa.Bo historia, to nie wynik równania złozonego z chciejstwa, lecz raczej owoc procesów, których nie mozna przewidziec i których efekty nie zawsze są adekwatne do intensywnosci zaangazowania ich uczestnikow. Wszak niepodległośc nie odzyskalismy w wyniku kolejnego pchania sie na cmentarze,lecz bardziej dzięki kilku jednostkom z dobrymi koneksjami z szefami mocarstw(Paderewski) i kolaboracji–okresowej, ale jednak— herosów z zaborcami(PiIsudski).Zachwycamy sie powstaniami , które kończyły sie kolejnym hekatombami biologiczno-ekonomicznymi,nikt nie pamięta o setkach rzezi ludnosci cywilnej z nimi zwiazanymi-rzeż Woli w powstaniu warszawski to 30 tysiecy istnien ludzkich dziennie–czy ktoś obchodzi rocznice TYCH wydarzeń?Holendrzy do dzis pamietaja kilka tysięcy zagłodzonych i zatopionych pobratymcow wyprawionych na tamten świat w wyniku działań wojennych Wehrmachtu na polderach przybrzeznych jako wielka stratę narodową.To garstka, wobec naszych regularnych strat w każdym pokoleniu.Ukraina, którą wielu Polakow nie uznaje jako państwo godne istnienia, próbowała od 300 lat z grubsza odnowić swój byt, a dopiero w 1991 roku wyłoniła sie z politycznej próżni, bo matka historia dała je zielone światło, za darmo, bez żadnej ruchawki.